top of page
Wszystkie posty

GiGi czyli Presto

Na kurs instruktorów pojechały ze mną 3 konie. Na pierwszy trening, chcąc pokazać się z jak najlepszej strony, bez chwili wahania wybrałam GiGiego. Jaka była uciecha moich współkursantów, gdy jeszcze nie zdążyłam odjechać 10 metrów od stajni, jak już rozcierałam bolące miejsca po upadku na przedstajenny asfalt. GiGi częstował mnie ziemią regularnie i w najmniej spodziewanych momentach. Jednak wynagradzał mi każdy wybryk rewelacyjną współpracą na treningach. Wprost czytał w moich myślach. Największym komplementem obdarzono mnie na ostatnim treningu tegoż samego kursu. Wszyscy w grupie na swoich rumakach otoczyliśmy trenera Wojciecha Mickunasa i pokornie wysłuchiwaliśmy zaleceń i zadań dla swojego konia. Gdy doszedł do mnie usłyszałam: - A tutaj? Tutaj to nie trzeba nic zmieniać. Tak trzymać Wniosek: Warto czasem z konia spaść.:-))

To jedyne zdjęcie Gigiego jakie mam niestety

To pierwszy konik, którego wybrałam, więc może dlatego stał się dla mnie tak wyjątkowy. Ale też wyjątkowa ilość kłopotów, jaką mi sprawiał spowodowała, że ma poczytne miejsce w moim sercu. Trafił do mnie jako 2,5-latek, - więc początki naszej znajomości to lonża, która trwała i trwała, bo zabroniono mi wsiadać na niego przed czempionatami. Jak się później okazało - słusznie. Samo zajeżdżanie poszło nadzwyczaj gładko, bo już na piątej lekcji płynnie poruszałam się na GiGim w trzech chodach - reakcje na głos podczas 3-miesięcznej lonży miał opanowane do perfekcji. A i zaufanie też zdążyłam sobie u niego zdobyć. I może ten fakt zamaskował olbrzymiego cykora tkwiącego w Presto - o czym wielokrotnie w późniejszym czasie miałam się przekonać.. Po 5 wspólnych lekcjach jazdy postanowiłam wybrać się z hali na krótki spacer za koniem - I to był błąd, za które słono przyszło mi zapłacić. Ledwo wyszliśmy, a mały Gigi ruszył przed siebie z taką prędkością, że gdy tylko domyśliłam się celu jego ucieczki - a mianowicie małej betonowej stajenki - czym prędzej zarządziłam natychmiastową ewakuację z pędzącego grzbietu. Raz tylko rozmyślnie "spadałam" z konia i raz jedyny złamałam nogę. Problem gotowy - 6 tygodni w gipsie. GiGi tak przeraził się moim upadkiem, że zapewne poprzysiągł sobie, że nikt więcej już go nie dosiądzie. I uparcie realizował ten plan. Pierwsza próba, druga, trzecia. Nie ma mowy, żeby wsiąść na konia, który na widok nogi uniesionej do strzemienia pędzi już zastraszającym tempem. Plus dwie osoby trzymające za lonżę, kóre nie nie mają szans jej utrzymać. Katastrofa. Dopiero pomoc kaskadera przyniosła jako taki rezultat. "Nowe" zajeżdżanie trwało 3 miesiące - i to najzimniejsze w roku. Pogoda nam nie sprzyjała. Na dodatek jedynie godzina 6-7 rano wchodziła w grę - bo nasze próby na hali pełnej ludzi i koni mogłaby skończyć się tragicznie. W końcu się udało i zatarliśmy przerażające wspomnienia. Jednak jeszcze rok później nie można było zdjąć z siebie czy też założyć kamizelki, kurtki lub innego nakrycia siedząc na GiGim. Wspomnienia sfruwającego z grzbietu przedmiotu szybko wracały.


Follow Us
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square

POLECAM!!!

bottom of page